Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzystając z umówionych znaków, przeniknął do wnętrza mieszkania (czego, jak wiadomo, nie było, bo stanął tylko pod oknem), to wtedy nie popełniłby morderstwa. Wszak chodziło mu tylko o ukochaną kobietę. Przekonawszy się, że jej tu niema, pośpieszył jak najprędzej na jej poszukiwanie. „Gdzie ona?” oto jedyne pytanie, które miał wtedy na myśli. Przecież gdyby miał zamiar zabić, zaopatrzyćby się musiał w jakąś odpowiednią broń, nie zaś w kuchenny tłuczek. Gdyby nawet w przystępstwie nieprzytomnego niepokoju uderzył nim ojca (czego niezawodnie nie było) to nie w zamiarze zabicia go i w takim razie nawet byłby to czyn dokonany w przystępie instynktownego afektu, nie zabójstwo, a zwłaszcza nie ojcobójstwo. I w takim razie jednak odwołałbym się jeszcze do serc waszych, abyście nie gubili nieszczęśliwego. Jeśli go potępicie, ten człowiek powie sobie: „Ludzie ci nigdy nic dla mnie nie zrobili, nie troszczyli się o mnie, nie dali mi światła nauki, nie nakarmili mnie, ani przyodziali, umieli tylko wtrącić mnie do ciemnicy i skazać na ciężkie roboty. Skwitowany jestem z nimi i nic nikomu nie winien. Źli oni są i ja złym będę, okrutni są, i ja okrutnym się stanę”. Tak panowie, potępiającym wyrokiem zgubicie duszę jego i sumienie, odbierzecie mu możność skruchy i sprawicie, że nie żałować będzie, a przeklinać. Przeciwnie, jeśli mu okażecie miłosierdzie, dusza jego odrodzi się i zmartwychwstanie. Znam to dzikie, ale szlachetne serce, które zdobyć można jedynie aktem wielkiej miłości. Dusza jego przestanie wówczas przeklinać