Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ta, on, prokurator. Przypomnijcie sobie, jakie były dziecinne lata tego człowieka, czy uczył go kto, wychowywał, oświecał? Musi to być jednak serce wdzięczne, jeśli po 23 latach pamiętał i czuł wdzięczność za drobny podarek, garstkę orzechów, danych mu w dzieciństwie. Bo też nikt mu nic nigdy nie dawał. A gdy po 23 latach powrócił z na wpół zatartemi wrażeniami lat chłopięcych, to pragnął niezawodnie odnaleźć ognisko rodzinne, miał nadzieję, że spotka ojca, który pokocha go na nowo i tęsknił za tą miłością. I cóż znalazł wzamian za te marzenia? Cyniczne urągania, chytre zasadzki w celu pozbawienia go należnego mu dziedzictwa, a w końcu doszło do tego, że ojciec odbijał mu kochankę za własne jego pieniądze. Przeciwnik mój wspomniał tu z szyderstwem, że klient mój umiał lubować się poezyą, dążył do rzeczy pięknych i wzniosłych, a przecież niema tu powodu do śmiechu. Nie wiecie panowie, ile ukrytej tkliwości mieszczą w sobie te bujne, pozornie dzikie natury, jak lgną do piękna i dobra, jak tęsknią za niem. Klient mój ma właśnie taką duszę. Ale nie znalazł sposobności, nie miał możności objawienia tych swoich uczuć. Wspomnieliśmy już wyżej, że ojciec jego nie zasługiwał, bynajmniej, na miano ojca. Bo trzeba się już raz rozstać z przesądem, że ojcem lub matką nazwać można tych, którzy dali życie dziecku, jeśli nie dali nic więcej. Niedawno sądzono jedną kobietę, która zabijała własne dzieci zaraz po urodzeniu. W kuferku jej znaleziono trzy szkielety zamordowanych przez nią noworodków. Czy ta kobieta była matką? Czy zasługiwała na