Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-6.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Te objawy entuzyazmu zgorszyły bardzo przewodniczącego, który po raz już nie wiem który zagroził opróżnieniem sali. Po chwili cisza została przywrócona, a Fediukowicz ciągnął dalej z głębokiem przejęciem.
— ...A wiecie panowie, co tutaj może być przyczyną zguby oskarżonego? Nie logika faktów, które, jak to już chyba dostatecznie wykazałem, nie są bynajmniej faktami, a tylko pozornymi fantastycznymi, powierzchownymi przypuszczeniami. Inny tu czynnik działa na wasze serca i wyobraźnię. Czynnikiem tym jest trup zamordowanego, trup bezbronnego starca, trup ojca, zabitego przez własnego syna. Wszystko się wzdryga w was na myśl, że moglibyście puścić wolno ojcobójcę, i z tego powodu gotowi jesteście potępić niewinnego. I w samej rzeczy, ojcobójstwo to straszna zbrodnia. Zabić tego, który nam dał życie, który żył naszem szczęściem, cierpiał naszym smutkiem, starał się uchylać od nas wszelkie zmartwienie — zabić takiego człowieka, to przecież rzecz tak ohydna, że prawie pomyśleć o niej niepodobna.
Jak widzicie, próbuję dać tu wam obraz tego, czem ojciec powinien być dla swoich dzieci. Przypatrzmy się teraz, o ile Fedor Pawłowicz odpowiadał pojęciu takiego ojca. Miejcie panowie odwagę przyznać to, nie zamykajcie oczu na prawdę, nie trwóżcie się przed nią jak lękliwe niewiasty. Wszakże nawet przeciwnik mój głosił tu przed chwilą, że rozumie wybornie, jakich uczuć oskarżony doświadczać musiał wobec takiego ojca i przytaczał to dla usprawiedliwienia mego klien-