Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

izby, płakała tam bezradnie. Towarzystwa dotrzymywał jej jeden tylko Maksymow, niesłychanie strwożony i onieśmielony. Przy drzwiach został jeden tylko człowiek z blachą. Gdy żal wezbrał już w niej nad miarę, Grusza, nie bacząc na nic, wyrwała się z pokoju, gdzie była zamknięta i, wołając na cały głos: „Och, nieszczęśliwam ja! nieszczęśliwa!” wdarła się do izby, w której odbywało się przesłuchanie Miti. Ten, ujrzawszy ją, rzucił się, oczywiście, na jej spotkanie, ale nie dozwolono im zbliżyć się do siebie. Gruszę wyprowadzono znowu, Mitia zaś szamotał się długi czas, i dopiero czterech ludzi zdołało go zatrzymać. Gdy wreszcie uległ i usiadł na dawnem miejscu, krzyknął, zwracając się do sędziów.
— I czemu się nad nią znęcacie? Ona wam przecie nic nie zawiniła!
W chwilę potem wszedł do izby sprawnik, Michał Makarow i prosił o pozwolenie przemówienia kilku słów do więźnia, oczywiście, w obecności sędziów. Gdy mu na to pozwolono, stary rzekł szczerze wzruszony.
— Posłuchaj mnie, gołąbku, Dymitrze Fedorowiczu, sam odprowadziłem na dół twoją narzeczonę, Agrafię Aleksandrownę i oddałem ją tam pod opiekę córek gospodarza. Ten stary Maksymow siedzi wciąż przy niej, a ja sam uspokoiłem ją i perswadowałem, żeby zachowywała się spokojnie i nie przeszkadzała śledztwu, bo może zaszkodzić twojej sprawie. To dobra i rozumna kobieta. Pojęła, o co chodzi, a mnie, staremu, ręce całowała, prosząc i wstawiając się za tobą. Teraz przysłała do ciebie umyślnie,