Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prosząc, żebyś był spokojny i trzeba, kochanku, trzeba, żebyś się uspokoił, inaczej nie będziesz się mógł dobrze usprawiedliwiać. — Cóż, Dymitrze Fedorowiczu, czy mogę jej powtórzyć, że zrobicie to, o co was prosi?
Stary sprawnik, przed chwilą tak gniewny, mówił teraz ze łzami w głosie, tak wzruszyła go do głębi dobrej duszy litość nad żywym, ludzkim bólem tych obojga. Dymitr rzucił się ku niemu z zachwytem.
— Dziękuję wam, o dziękuję za nią, Michale Makarowiczu! Anielską macie, anielską duszę. Będę już teraz spokojny i więcej jeszcze, będę wesół, szczęśliwy. Teraz, panowie, otworzę wam całą duszę i wszystko ze mnie wydobędziecie. Obaczycie panowie, jak się to łatwo skończy i jak wesoło. Panowie. Co to za kobieta i taka miłość! czem ja nędzny zasłużyłem na nią? Co jej dałem? ona mi jest światłem i świętością życia. — A słyszeliście ten jej krzyk: „Z tobą razem, choćby na szubienicę”. Ona, taka dumna, u nóg się wam włóczyła z mego powodu, a przecie jest niewinna. Jakże mam jej nie wielbić? jak nie rwać się do niej?
I opadł na krzesło, a zakrywszy twarz obu rękami, zapłakał cicho, ale były to łzy radości. Opamiętał się też natychmiast. Stary zaś sprawnik ogromnie był ucieszony dobrym skutkiem swego poselstwa, a i sędziowie także. Czuli oni, że sprawa badania więźnia wstępuje w nową fazę.
— No, panowie! — mówił Dymitr, — teraz wasz jestem, zupełnie wasz. Tylko proszę, nie grzebcie się panowie w mojej duszy, nie szarpcie jej dro-