Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łam go, męczyłam, aż doprowadziłam go do tego. I tego starego biedaka także męczyłam i rozum mu odebrałam. Wszystko to ja, wszystko przezemnie, jam główna winowajczyni.
— Ty! wiadomo, że ty! — krzyczał sprawnik, wygrażając jej pięścią. — Ty niegodna rozpustnico, źródło wszelkiej zbrodni.
Ale sędzia i prokurator schwycili go za ręce, powstrzymując niewczesną żarliwość.
— Miarkujcie się, Michale Makarowiczu — mówił prokurator. — Zachowujecie się niemożliwie i psujecie zupełnie porządek śledztwa.
— Przekracza pan miarę — hamował go młody sędzia śledczy. — Trzeba koniecznie zachować formy przyzwoite, konieczne.
— Sądźcie nas oboje razem! — wołała Grusza, wciąż jeszcze na klęczkach — i niech nas jedna spotka kara. Pójdę z nim wszędzie, choćby na szubienicę.
— Gruszo! życie ty moje i moja święta! — zawołał Mitia, rzucając się na kolana obok niej i ujmując ją mocnym uściskiem. — Nie wierzcie jej, panowie, ona nic nie wie, nic niewinna, żadna krew na niej nie ciąży.
Rozdzielili ich przemocą. Gruszę odprowadzono do przyległej izby. Mitia zaś znalazł się, sam nie wiedząc kiedy, za stołem, przy którym siedział naprzeciw niego młody sędzia śledczy, który zachęcał go uprzejmie, aby napił się wody.
— Wypij pan, proszę, to pana uspokoi — mówił, po nie wiem już który raz, wskazując na szklankę, pełną wody. Mitia przypominał sobie potem, że przez cały czas strasznego tego bada-