Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mieszkanie, podać ekspertyzę lekarską i t. d. Uradzono więc, żeby wysłać powozem stanowego prystawa, Maurycego Maurykowicza, który miał przygotować wszystko, zachowując najściślejsze incognito, do czasu przybycia wyższych władz. Tak się też i stało. Stanowy, przybywszy do Mokroje, przypuścił tylko do tajemnicy gospodarza oberży, Tryfona Borysicza, który, na jego żądanie, wydostał pistolety Dymitra i umieścił je w bezpiecznem miejscu. Obaj też mieli wciąż na oku obwinionego. Było to właśnie wtedy, gdy Mitia, wyszedłszy na ganek, spotkał Tryfona Borysicza, dziwiąc się nagłej zmianie jego humoru. W godzinę później, o 5-ej zrana, przyjechali dwiema trójkami sędzia, prokurator, sprawnik i inni, i wówczas przystąpiono do urzędowego aresztowania mordercy. Doktór tylko został na miejscu, przy trupie Fedora Pawłowicza. Zainteresowała go także żywo choroba Smerdiakowa. Twierdził, że tak częste ataki epileptyczne są bardzo rzadkiem i dziwnem zjawiskiem i że jest to wypadek, należący stanowczo do nauki. Zdawało mu się przytem, że chory jest w niebezpieczeństwie życia i prawdopodobnie nie dożyje jutra.
Gdy Mitia usłyszał, że oskarżają go o zamordowanie ojca, spojrzał dokoła siebie dzikim wzrokiem, wołając: „Nie! tej krwi nie jestem winien; chciałem zabić, ale nie zabiłem. Nie ja! nie!” Zaledwie to jednak wyrzekł, gdy z za firanki wypadła Grusza i krzyknęła rozdzierającym głosem, rzucając się do nóg sprawnika:
— To ja! To ja, przeklęta, winna jestem wszystkiemu! Przezemnie on zabił ojca; dręczy-