Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czo Smerdiakow. — Przedewszystkiem będzie panu wstyd tak się obwiniać, a potem będzie to zupełnie bezskuteczne, bo ja wszystkiemu zaprzeczę i powiem, że pan to wszystko mówi z gorączki, z przywidzenia, albo z wielkiej miłości do brata, za którego pan chcesz się poświęcić. Któż panu uwierzy, kiedy nie masz pan żadnych dowodów?
— Pieniądze pokażę — rzekł Iwan.
— A! pieniądze. Weź je pan sobie, całkiem mi są już teraz niepotrzebne — odparł Smerdiakow drżącym głosem, podsuwając Iwanowi banknoty. — Miałem ja wpierw myśl, że za pieniądze te pojadę do Moskwy, albo zagranicę, że to niby, jak pan mówił, wszystko człowiekowi dozwolone, i cnoty niema, i wiara niepotrzebna. Wszystkiego tego pan mnie nauczył.
— Własnym rozumem doszedłeś — uśmiechnął się gorzko Iwan.
— Nie, to za waszem przewodnictwem.
— A cóż teraz? Uwierzyłeś w cnotę, skoro pieniądze oddajesz.
— Nie, nie uwierzyłem — wyszeptał Smerdiakow.
— Więc dlaczegóż oddajesz?
— Bo, widzi pan... Pierwej toś pan był taki odważny i mówiłeś, że wszystko wolno, a dlaczego teraz taki pan jesteś zastraszony i sam przeciw sobie chcesz świadczyć; tylko, że pan tego nie zrobi.
— Zobaczymy — rzekł Iwan.
— Nie zrobi pan, nigdy! Pan jest człowiek uczony i pieniądze pan bardzo lubi, ja to wiem. I poważanie ludzkie pan chce mieć, bo pan jest