Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bardzo dumny i kobiecą urodę lubi pan nad miarę, a przedewszystkiem chciałbyś pan żyć w spokoju i wygodzie, i żeby się nikomu nie kłaniać, to najbardziej! Nie zechcesz pan sobie tak życia marnować, boś pan ze wszystkich synów najbardziej podobny do Fedora Pawłowicza, taką samą masz duszę.
— Tyś wcale nie głupi — powtórzył jeszcze raz Iwan. — Pierwej miałem cię za głupiego, widzę, że się myliłem.
— Z pychy swojej miałeś mnie pan za głupiego. Proszę, niech pan weźmie pieniądze.
Iwan wziął banknoty i wsunął je do kieszeni, potem wstał z miejsca, powtarzając jeszcze raz:
— Pamiętaj, że jeżeli cię nie zabiłem, to jedynie dlatego, że potrzebny mi jesteś na jutro.
— A zabij mnie pan, i owszem, zabij, choćby zaraz — mówił Smerdiakow, patrząc dziwnie na Iwana. — Ale gdzietam, pan się nie odważy na nic, na nic się pan teraz nie odważy, a pierwej był pan taki śmiały.
— Do jutra! — krzyknął Iwan.
— Niech mi pan jeszcze raz pokaże te pieniądze — prosił Smerdiakow.
Iwan zatrzymał się, wyjął banknoty z kieszeni; Smerdiakow patrzył na nie jakie dziesięć sekund.
— No, już teraz może pan iść.
Ale gdy Iwan odszedł, krzyknął jeszcze raz:
— Iwanie Fedorowiczu!
— Czego chcesz?
— Bywaj pan zdrów, Iwanie Fedorowiczu!