Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żały tam dwa tygodnie; zabrałem je potem, gdy mnie już ze szpitala wypuszczono.
— Poczekaj! — pochwycił znowu Iwan — a drzwi! Jeśli ty je otworzyłeś, to nie mógł ich widzieć Grigor, który leżał wtedy nieprzytomny. A on przecież uparcie dowodzi, że widział je otwarte i to największa poszlaka przeciw Dymitrowi.
— Grzegorzowi wydało się, a to uparty człowiek, jak raz coś sobie wyobrazi, to już nie odstąpi, ja go znam.
To już tak na pana szczęście wypadło, bo przez te drzwi z pewnością jutro sędziowie pana Dymitra skażą.
— Słuchaj! — mówił Iwan — chciałem cię jeszcze o wiele rzeczy zapytać, ale nie wiem, nie pamiętam, gubię się w tem. Powiedz mi przynajmniej jedno: dlaczego rzuciłeś na podłogę kopertę i wstążeczkę, jakby umyślnie zostawiając taki dowód?
— Była do tego przyczyna — odparł Smerdiakow. — Gdyby pieniądze ukradł człowiek znajomy, swój, który widział je może na własne oczy, jak ja np., to z pewnością wsunąłby je do kieszeni, nie otwierając. Zupełnie co innego taki, jak Dymitr Fedorowicz, który o pieniądzach tylko słyszał, ale ich nigdy nie widział. Ten musiał się przedewszystkiem przekonać czy są i przeliczyć. Przytem Dymitr Fedorowicz nie był złodziejem, chwalił się już wpierw na całe miasto, że odbierze od ojca pieniądze, niby swoją własność. Dymitr Fedorowicz nie zwyczajny kraść, dlatego, ro-