Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żartach, oschła dusza. Ale rozum ma. No cóż, ze mną już koniec, drogi Alosza.
— Jutro sąd? Czy naprawdę nie masz żadnej nadziei?
— Sąd — fraszka, nie o nim myślę, mówiąc, że wszystko przepadło, a o tem, co miałem w głowie.
— Cóż to było?
— Ideje, bracie, ideje! Etyka. Wiesz ty co to etyka?
— Etyka? — zdziwił się Alosza.
— No tak, taka nauka.
— Wiem, że to nauka, ale nie potrafiłbym ci jej bliżej określić.
— A Rakitin potrafi. Rakitin wszystko wie. Ten nie pójdzie na mnicha. Do Petersburga się wybiera karyerę zrobić i zrobi niezawodnie; on do tego majster. Dla mnie zaś wszystko już przepadło, tak, Alosza miły, człowieku Boży, którego kocham nad wszystko. Serce mi drży do ciebie. Powiedz mi, kto to był Karol Bernard?
— Jakto, Karol Bernard?
— To jest chciałem powiedzieć Claude Bernard, Klaudjusz Bernard. Co to takiego? Chemik, zdaje się.
— Przyznam ci się, że nie wiem dokładnie — odparł Alosza.
— Czort bierz, i ja nie wiem — odparł Mitia — łajdak z pewnością jakiś, wszyscy oni tacy, te Bernardy, dużo się ich teraz namnożyło.
— Co ci jest, bracie? — pytał niespokojnie Alosza.