Przejdź do zawartości

Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Oddaj to, oddaj koniecznie — krzyknęła za nim.
Alosza spojrzał na list — zaadresowany był do Iwana.
Gdy odszedł, Liza pobiegła do drzwi, a włożywszy palec w szczelinę, przycisnęła go sobie umyślnie aż do krwi. „Podła jestem, podła!” powtarzała cicho.
Późno już było, gdy Alosza przyszedł do więzienia, mimo to, wpuszczono go odrazu. Wszyscy go tam lubili, począwszy od dozorcy, aż do ostatniego stróża. Prócz niego, częstymi gośćmi w więzieniu byli także Grusza i Rakitin. Ten ostatni wychodził właśnie w chwili wejścia Aloszy. Rakitin nie lubił spotykać się z Aloszą, i teraz udał, że go nie widzi, zapinając niby palto i szukając parasola.
— Bylebym nie zapomniał tu co swojego — powiedział tak, aby coś powiedzieć.
— A zwłaszcza coś cudzego — zaśmiał się Mitia.
— Ostrzegaj przed tem swoich Karamazowych — odciął się Rakitin, nie ukrywając gniewu.
— A ty czego? Powiedziałem to tylko dla żartu, i o cóż się tu do dyabła obrażać? Oni wszyscy tacy — dodał, zwracając się do Aloszy — śmiał się przed chwilą i był w najlepszym humorze, a teraz się obraził.
— Czemu on tak często tu przychodzi, czyście się zaprzyjaźnili? — zapytał brata Alosza.
— Nie, nie to. Rakitin jest świnia, a mnie uważa za zbrodniarza, przytem nie zna się na