Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic. Wiesz, Rakitin pisze studyum o moim procesie, biorąc za motto słowa: „Musiał zostać mordercą, dzięki środowisku”. Ma w tem być i źdźbło socyalizmu, tak mi mówił przynajmniej. Pracą tą rozpocząć chce swoją literacką karyerę. Brata Iwana nienawidzi, ciebie także nie miłuje. Ja go znoszę, bo co mi tam! bądź co bądź, mądry człowiek. Tylko mówię mu czasem tak: „Karamazowy to nie zbrodniarze, a filozofy, bo każdy prawdziwy Rosyanin jest filozofem, a ty, żebyś się nie wiem jak uczył, nie będziesz filozofem, a śmierdziuchem.” On śmieje się, niby, a zły — a ja mu na to: de gustibus non est disputandum. Widzisz, jaki się ze mnie zrobił łacinnik.
— Powiedz mi lepiej, dlaczego ci się zdaje, że wszystko przepadło? — pytał Alosza.
— No tak, bo przepadło, tylko Boga mi żal, ot co.
— Jakto! Boga żal?
— Wyobraź sobie, że właściwie są tylko nerwy, tak mnie Rakitin objaśnił. Patrzę naprzykład na coś oczami, wnet rozpoczyna się drganie niteczek nerwowych, przenosi się do mózgu, nie zaraz, a po sekundzie, i tworzy się obraz, nie obraz a przedmiot, nie przedmiot a myśl, czyli raczej zdarzenie. Mądra nauka! prawda? Wspaniała nauka. Rozumiem teraz, że powstanie z tego zupełnie nowy człowiek, nowy typ, ale zawsze wiary mi żal, dawnej wiary mojej.
— I to już dobrze — szepnął Alosza.
— Że mi żal? A Rakitin powiada, że teraz będzie tylko chemia. Uf! jak Rakitin nienawidzi