Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-4.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Piękna twarz jego, odchylona na poręczy kanapy, pobladła cokolwiek.
— Patrz, jaki on milusieńki — mówiła Grusza, podchodząc w towarzystwie Miti do drzemiącego Kałganowa. — Rozgarniałam mu te jego włosy, takie śliczne, miękkie, a jasne jak len.
Mówiąc to, pochyliła się nad nim pieszczotliwie i pocałowała go w czoło. Chłopak otworzył oczy i spojrzał na nią, a poznawszy, zerwał się z miejsca i pytał zakłopotany, gdzie Maksymow?
— Ot! kogo jemu potrzeba! — zaśmiała się Grusza. — Posiedź-że lepiej ze mną choć minutkę. Mitia, ty jemu zawołaj tylko Maksymowa.
Okazało się, że Maksymow dotrzymywał nieodstępnie towarzystwa dziewczętom, posilał się też wraz z niemi czekoladą i słodkimi likierami. Nos mu poczerwieniał, a na twarz wystąpiły granatowe plamy. Zawołany, przybiegł natychmiast i oświadczył, że ma zamiar wykonać solowy taniec, którego uczono go jeszcze w dzieciństwie.
— Taniec łyżwiarzy — mówił, mrużąc słodko rozpite swoje oczka, — tańczyłem go, kiedy byłem jeszcze taki maleńki.
— To idź tańczyć, — mówiła Grusza — a ja tu sobie posiedzę z Kałganowem i ztąd patrzeć będziemy.
— O nie, i ja także pójdę patrzeć zblizka — zawołał naiwnie Kałganow, nie zważając, że w ten sposób odrzuca zaprosiny Gruszy, aby z nią chwilkę posiedzieć.
Poszli więc wszyscy patrzeć, jak tańczy Maksymow, ale okazało się, że cały taniec polegał na pewnych podrygach górnej części ciała