Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dała za sześćdziesiąt rubli starą naszą kulawą kucharkę, a na jej miejsce przyjęła wolną najmitkę — takie to obyczaje panowały wówczas w Rosyi. W tym czasie właśnie brat mój zaziębił się, a że był zawsze wątłej budowy, rozwinęła się w nim choroba piersiowa, a wezwany doktór skonstatował galopujące suchoty. Matka zaczęła płakać i nieśmiało bardzo, aby go nie strwożyć, prosiła brata, aby się wyspowiadał; ten w pierwszej chwili rozgniewał się i stanowczo odmówił, ale po namyśle doszedł do przekonania, że musi być widocznie niebezpiecznie chory, skoro matka nakłania go do spowiedzi. Około kwietniej niedzieli zachorował tak ciężko, że nie mógł już wstawać z łóżka i zdecydował się na spowiedź. „Ja to, mateczko, wyłącznie dla ciebie robię, aby uradować cię i uspokoić” — mówił, a matka zalewała się łzami, z radości i z bólu razem.
„Widać blizki już koniec jego — myślała — skoro taka w nim zaszła przemiana.” Od tego czasu kaszel męczył go wciąż, zwłaszcza w nocy, mimo to, budził się zrana i z trudem przechodził na fotel, na którym spędzał dnie całe. Pamiętam go, jak siedział cichy, słodki, a mimo, że tak chory, twarz miał wesołą, pogodną. Dziwna w nim zaszła duchowa przemiana. Bywało, przyjdzie do pokoju stara niańka i pyta: „Pozwolisz, gołąbeczku, zaświecić lampę przed obrazem?” (dawniej nie pozwalał). A on na to: „Zaświeć, kochana, zaświeć, miła, byłem ja gorszy od zwierza, żem ci dawniej na to nie pozwalał, ty chwalisz Boga, paląc lampki przed obrazami, a ja cieszę