Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

starał się oddać je najwierniej i najdokładniej, tak, jak je słyszał wraz z innymi braćmi klasztornymi z ust samego mistrza.
„Mili bracia i nauczyciele moi — mówił starzec. — Urodziłem się w dalekiej północnej części naszego kraju, w mieście W. Ojciec mój, niezamożny szlachcic, nie piastował żadnego urzędu, a odumarł mnie, gdy byłem jeszcze dwuletniem dzieckiem i nie pamiętam go wcale. Zostawił on matce mojej drewniany dom w mieście, w którym mieszkaliśmy, i kapitalik, również niewielki, ale wystarczający na utrzymanie. Było nas dwóch to jest ja i starszy brat mój, Marek. Był to chłopak dobry i zdolny, ale bardzo skryty i zamknięty w sobie. Ze mną i z matką nigdy prawie nie rozmawiał, uczył się dobrze, ale kolegów unikał i nie żył bliżej z żadnym. Na pół roku przed ukończeniem gimnazyum zaprzyjaźnił się bardzo z pewnym uczonym, bawiącym chwilowo w naszem mieście. Człowiek ten, który także bardzo polubił Marka i gościł go u siebie chętnie, wywarł na niego ogromny wpływ, a przedewszystkiem osłabił w nim zupełnie wiarę i wszelkie uczucia religijne. Przychodzi, naprzykład, wielki post, a Marek nie chce pościć i śmieje z tego, mówiąc, że to wszystko brednie, nikomu na nic niepotrzebne. Gadania takie trwożyły bardzo i martwiły matkę moją i gorszyły naszą służbę, a nawet i mnie samego. Służby mieliśmy wówczas czworo, a byli to wszystko ludzie ze wsi, kupieni za pieniądze od znajomego ziemianina. Jak dziś pamiętam, że matka moja sprze-