Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-3.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się twoją radością i tak jednemu Bogu służymy.” Dziwne się nam wydawały takie słowa; słuchając ich, matka wychodziła do swojego pokoju i zalewała się łzami z żalu nad nim, wracając zaś, obcierała oczy i starała się nadać swej twarzy wyraz wesoły.
„Nie płacz, matko — mówił, widząc to — dość ja jeszcze pożyję na świecie i wami się nacieszę, bo życie dobre jest, wesołe, radosne.” „Jakaż tobie radość, synku mój — odpowiadała matka — kiedy cię całą noc gorączka pali, a kaszel mało ci piersi nie rozerwie.” „Matko, — odpowiadał — życie to raj i wszyscy żyjemy w raju, tylko wiedzieć o tem nie chcemy.”
Dziwiliśmy się tym słowom jego i płakaliśmy wszyscy ze wzruszenia, a on z każdym dniem stawał się pogodniejszy, radosny, a dziwnie słodki i miękki dla otoczenia swego. „Matko miła! — mówił, — radości ty moja, wiedz o tem, żeśmy tu na świecie wszyscy winni, jeden przed drugim i jeden za drugiego, a ja chyba najwinniejszy ze wszystkich”. Matka uśmiechała się przez łzy na te słowa, mówiąc: „I zkądże to ty masz być najbardziej winny; tam zbójcy, mordercy, a cóżeś ty zdołał dotąd nagrzeszyć? i czasu na to nie miałeś”. „Mateczko! szczęście moje! sam nie wiem, jak ci to wytłomaczyć, ale czuję, że tak jest, czuję to aż do udręki”. Przekomarzał się nieraz z doktorem, który go leczył. Niemiec to był, nazywał się Eisenschmidt. „Doktorze! — mówi — pożyję ja jeszcze dzień jaki?” „Nie dzień, ale całe jeszcze miesiące i lata pożyjesz panodpowia-