Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

daruję ci, weź go sobie. A i do klasztoru wracaj, przeszkadzać ci nie będę. Głowa boli... Powiedz, Alosza, bądź mi Aniołem niebieskim, powiedz prawdę.
— Zawsze to samo, czy była Grusza? — pytał smutnie Alosza.
— Ach, nie to, nie, wierzę ci przecie. Chodzi o co innego. Postaraj się zobaczyć ją, Gruszę, i spytał jej, ale to jaknajprędzej, kogo woli: mnie, czy jego? Albo lepiej nie pytaj, tylko sam staraj się rozpoznać. Pójdź do niej zaraz. Cóż, możesz, czy nie możesz?
— Jeśli ją zobaczę, to spytam, — bąknął Alosza zmieszany.
— Nie, ona tobie nie powie — przerwał stary. — To ziółko. Całować ciebie zacznie i powie, że ciebie tylko chce. To fałszywa, bezwstydna obłudnica. Nie, ty nie powinieneś iść do niej.
— Ja to samo myślałem, ojcze, tobie nie było dobrze, tobie całkiem nie było dobrze.
— A gdzież tamten ciebie posyłał? Krzyczał przecież wychodząc: „idź tam”.
— Do Katarzyny Iwanowny.
— Pieniędzy chciał?
— Nie, to nie o to.
— On teraz niema ani grosza. Słuchaj, Alosza, ja poleżę tutaj i zastanowię się, a ty teraz idź, jutro rano, jak przyjdziesz, powiem ci może coś. Cóż, przyjdziesz?
— Przyjdę.
— A pamiętaj, przyjdź, niby tak sam z sie-