Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bie, nie mów nikomu, że cię wzywałem, a zwłaszcza Iwanowi — dobrze?
— Dobrze.
— Bywaj zdrów, aniele drogi. Nie zapomnę ci tego nigdy, żeś się dziś za mną ujął.
Jutro powiem ci coś, tylko się wpierw namyślę.
— Jakże się ojciec czuje?
— Jutro wstanę i nic mi nie będzie, czuję się zupełnie dobrze.
Wyszedłszy na podwórze, Alosza zobaczył brata, siedzącego na kamiennej ławce pod murem. Iwan zapisywał coś ołówkiem w swoim notatniku. Alosza powiedział mu, że ojciec czuje się lepiej i że pozwolił mu spędzić noc w klasztorze.
— Alosza drogi, — rzekł Iwan z niezwykłą serdecznością, — takbym chciał jutro z tobą pomówić, przyjdziesz?
— Jutro muszę być u pani Chachłakow i u Katarzyny Iwanowny, o ile jej dziś nie zastanę.
— Ty idziesz teraz do Katarzyny, aby się jej od Dymitra pokłonić.
Alosza zdziwił się.
— Domyśliłem się wszystkiego z jego gadania, — rzekł Iwan — Dymitr widocznie polecił ci pójść do Katarzyny i powiedzieć jej, że... że... chce z nią zerwać.
— Bracie, jak się to wszystko skończy, między ojcem, a Dymitrem?
— Trudno to przewidzieć. Może na niczem. Ta kobieta, to zwierzę. W każdym razie starego