Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wierzysz ty, Alosza, że twój ojciec nie zawsze tylko o błazeństwach myśli?
— Wierzę, ojcze.
— Ja wiem, że ty wierzysz. Ty zawsze prawdę mówisz i prosto w oczy patrzysz. Iwan nie taki, o nie, on zarozumiały, wysoko o sobie trzyma. A co do tych klasztorów, to warto już raz z nimi skończyć. Za wiele już tego mistycyzmu na całej rosyjskiej ziemi. Wartoby go zupełnie unicestwić. Coby to srebra i złota wpłynęło do mennicy.
— I po co go unicestwić? — zauważył Iwan.
— Jakto, po co? Ażeby prawda zapanowała wreszcie na ziemi.
— Wszak gdy prawda zapanuje na świecie, ludzie tacy, jak ojciec, zostaną przedewszystkiem ograbieni, a następnie unicestwieni.
— Prawda, masz słuszność, jaki też ze mnie osioł, żem tego odrazu nie zauważył. Jeżeli tak, to niech sobie stoją klasztory, byleby tylko porządni ludzie mogli i nadal siedzieć wygodnie przy stole i delektować się koniaczkiem. Wiesz, Iwan, to już widocznie sam Bóg tak rozporządził. Słuchaj, Iwan, a powiedz mi tylko tak poważnie, na seryo. Czy Bóg jest, czy niema? No i czego się śmiejesz?
— Bo to jest to samo, co twierdził Simerdiakow o dwóch pustelnikach. Znowu czysto rosyjska cecha.
— Czyż to podobne?
— Bardzo.