Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiem doskonale, że on mnie nie cierpi, jak zresztą wszystkich, ciebie także, choć ci się zdaje, że on cię szacunkiem otacza — Aloszą pogardza. No! ale przynajmniej nie kradnie, plotek nie roznosi, śmiecia, jak to mówią, z domu nie wyniesie, barszcz i kulebiakę świetne gotuje, to się go i trzyma. Czort tam z nim, co prawda i mówić o takim nie warto.
— Pewnie, że nie warto.
— Wogóle jestem tego zdania, że rosyjskiego chłopa należy krótko trzymać. Nasza rosyjska ziemia stoi brzeziną, zniszczysz las, to i ziemi nie stanie. A zresztą chcecie, to wam powiem. Cała ta wasza Rosya, to świństwo, gdybyście wiedzieli, jak ja tej Rosyi nienawidzę, to jest źle mówię, nie Rosyi nienawidzę, a jej obrzydliwości, a zresztą może i Rosyi. Tout cela c’est de la cochonnerie, jak mówią Francuzi.
— Ojciec za wiele pije, możeby już dosyć — przerwał nieśmiało Alosza.
— Poczekaj, jeszcze kieliszek i jeszcze jeden i potem jeszcze jeden, to już będzie koniec. Ale przerwałeś mi, co innego ci chciałem powiedzieć. Słuchaj, Aloszka, nie gniewaj się ty na mnie, że wyłajałem tych twoich mnichów na obiedzie u przełożonego, widzisz, jeżeli Bóg jest na niebie, to zawiniłem i odpowiem za to przed Nim, ale jeżeli niema Boga, to tym twoim mnichom tylko głowy poobcinać, bo tylko postęp hamują. Czy nie tak, Iwan? Ty nie wiesz, jak się szarpię temi wątpliwościami.