Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-2.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

umyślnie do okręgowego miasta dla wyprawienia tej przesyłki, inaczej bowiem tu dowiedzianoby się o tem. Otóż te pieniądze strwoniłem na majówce z Gruszą, tam w Mokroje. Katarzynie zaś powiedziałem, żem je wysłał, a tylko zapomniałem jej doręczyć kwitu pocztowego, który, jakoby, mam u siebie w domu. Teraz ty, gdy pójdziesz ode mnie do Katarzyny, możesz jej powiedzieć, że jestem marny rozpustnik, nie umiejący panować nad żądzami swemi, który powierzone sobie pieniądze stracił na hulanki. Toby jeszcze nic nie szkodziło, gdybyś mógł wręczyć jej ode mnie te trzy tysiące, mówiąc, że jej się kłaniam i proszę, żeby sama je odesłała siostrze. Ale ja tych pieniędzy nie mam.
— Nieszczęśliwy ty jesteś, Mitia, ale nie do tego stopnia, jak ci się wydaje. Nie zabijaj się rozpaczą, drogi mój, nie zabijaj!
— A cóż ty myślisz? Że może sobie życie odbiorę? W tem sęk, że nie, teraz nie, może kiedyś. Teraz pójdę do Gruszy.
— I cóż z nią będziesz robił?
— Mężem jej zostanę, jeśli mnie tylko raczy przyjąć. A gdy przyjmować będzie swoich kochanków, usunę się do drugiego pokoju, kalosze im czyścić będę, samowar nastawiać, na posyłki biegać...
— Katarzyna Iwanówna zrozumie wszystko — rzekł poważnie Alosza. — Ona ma wyższy umysł, zrozumie też całą głębię twego nieszczęścia, pojmie wszystko i przebaczy.
— Nie przebaczy — odparł z goryczą Mitia —