Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kowych młode, jasnozielone świeczki żywiczne; już zapadły do gąszczu oczeretów i sitowia dzikie kaczki; na halach, w pobliżu jeziorek i kałuż zagnieździły się czajki jękliwe i chybotliwe w locie; wszelki zwierz i ptak, zaznawszy porywów miłosnych, poczuł ukojenie i troskę o potomstwo; już rzeki powróciły do dawnego łożyska, a ponad wszystkiem, na skrzydłach, rozpartych szeroko i drapieżnie, zawisły pod jasnem niebem orły, sokoły i jastrzębie
W cichych „zawodziach“ rzecznych, przy łachach piasczystych i porosłych zielenią „plosach“ wyskakują z toni ryby, wyrzucając bryzgi, kreśląc rozbiegające się koła na wodzie, błyskają srebrną łuską i łukiem jasnym wpadają w chłodną toń.
Przez rzekę ku przeciwległym łąkom płynie stado krów, a konie, stojąc po szyję w wodzie, parskają radośnie. Pluska wiosło rybaka.
Dobiegają z wioski głośne rozhowory oraczy, gotowych już wyruszyć w pole; kłócą się z siewcą baby, wydając mu len i rajcując po swojemu swarliwie i bezładnie. Niosą się dziecięce pokrzyki.
Bartnicy, milczący i tajemniczy, pełni guseł i pogańskich obrządków, usiłują odgadnąć — gdzie i jakie „pczoły zawieduć paszniu“, w jakim borze „bohato“ roić się będą i kiedy je najlepiej do nowych barci wabić; ostrzą piesznie i sprawdzają stare „leziwa“, czy aby zdzierżą „czołowika“, kiedy po gładkim pionie sosny ku pszczołom po owoc ich pracy wdrapywać się zacznie.