Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żeniu mściwe i złe. Lecz naprzekór temu ponuremu obrazowi śmierci nad prądem rzek odbywa się istna orgja zielonych zjaw.
Sokory, graby, wierzby i różny krzew drobniejszy dopadają brzegów, rozrastają się szybko i bujnie, tworzą wąskie przejścia, zwodniczą, zawiłą sieć rozstajnych labiryntów, wypełnionych mrokiem, przerzucają się poprzez prąd, tworząc fantastyczne arkady, bramy i mosty wiszące, ze szmaragdów, malachitu, chryzoprazów, wznoszone ręką nieznanego budowniczego, opętanego milczącym szałem potęg ziemi, płomieniem twórczym i władną żądzą piękna.
Wśród zielonych szpalerów, pod zwisającemi gałęziami zrzadka burzy się wstęga rzeki, pluska falą i wiruje, spotkawszy przeszkodę niewidzialną. To — kłoda skamieniała, odwieczna, przegrodziła koryto, wsparta na kilku konarach, głęboko w mule ugrzęzłych. Na dziwacznych, pokracznych cielskach starodawnych „wywrotów“ usadowiły się już grążele i kępki sitowia, a wśród nich, gdzie rzeka złożyła namuł i odłamki, „żabry“ czorotów i „pyreju“, kulik udeptał sobie gniazdo i piszczy, stęskniony do miłości.
Białe, blade listki wiosenne na dębach, wiązach, klonach i kruszynach ciemnieją; już nie odcinają się na czarnych łapach świer-