Strona:F. Antoni Ossendowski - Polesie.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wieszczby, wróżby czynią — takie, jakie zapewne sprawowali niegdyś pogańscy kapłani i starcy po osiedlach dawnych przodków drewlańskich. — Stosunek człowieka do przyrody nie uległ zmianie.
Słońce przypieka coraz goręcej, coraz żywiej.
Z parnej, ogrzanej ziemi, głęboko rozmiękłej, wyjrzała już pierwsza ruń traw i niepokaźne, wstydliwe „kraski“. Z niemi razem wyfrunęły białe i żółte motylki — najzwyklejsze „babki“ poleskie, te same, które spotkać można od Szpichergu do Przylądka Dobrej Nadziei i Hornu, od Azorów i Labradoru — do Tasmanji.
Starcy wiedzą dokładnie, że gdy pofrunie wpierw biała „babka“ — mleczny będzie rok, jeżeli żółta — miodowego spodziewać się należy.
Tam znów szczupak długo miota się na jednem miejscu, mącąc i rozrzucając wodę, — żegna się wtedy pobożnie stary rybak o ziemistej, pooranej zmarszczkami twarzy i mruczy do sąsiada:
— Szczuka swaryćsa — ryby nie iduć od moria...
Ale gdy drapieżnik nie ciska się już w przybrzeżnych zielskach i sitach, lecz pruje wodę grzbietem, śmigając z prądem, — Poleszuki wiedzą, że „ryby iduć“, a z ruchów szczupaka wmig poznają „chód“ okoni, sandaczy, jerszy, ścierni, miętusów, jazi, leszczy i karpi. — Przyszedł pożądany czas.
— Swietyj Martyn, pomohaj w imię Boże! — szepcą rybacy i zabierają się do smolenia łodzi, naprawy sieci, robienia spławików z kory brzozowej i topolowej, cięcia prętów i palów na zbrodnicze, podstępne jazy, przegradzające bieg rzeki, aby zatrzymać ryby, a potem schwytać je w więcierze i kosze, ustawione za zdradliwem przejściem w „hatach“. Młodzież sporządza już wędy, ostrzy haki i szuka narybku dla przynęty; kobiety się krzątają, oporządzając