Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tegobym nie chciała! — protestowała energicznie. — Pan jest młody i, gdy zdrowie powróci, powinien pan wziąć się do pracy i walczyć z tem, co zgubiło Niemcy i całemu światu zadało cios!
Westchnął i nic nie odpowiedział. Przerażała go myśl, że nastąpi czas, gdy będzie pozbawiony widoku i głosu Manon, bez której nie mógłby przeżyć, jak mu się zdawało, ani dnia jednego.
Po obiedzie Hansa, Manon znowu przyszła i, stanąwszy na progu, oznajmiła:
— Goście przybyli...
— Bardzo proszę! — zawołał kapitan, podnosząc się z kanapy i idąc ku drzwiom. — Panie Leyston, panie Wilson, drogi panie Małachowski, jakże się cieszę!
Serdecznie potrząsał ręce znajomych i podsuwał im fotele.
— Panna Manon przeraziła nas, opowiadając o ciężkiej chorobie pana, ale widzę, że teraz już wszystko dobrze! — zauważył Roy Wilson.
Well, very well! — potwierdził Joe, przyglądając się Hansowi z ciekawością.
Rozmowa długo nie mogła się nawiązać. Coś krępowało tych ludzi. Nie pomogło nawet wyborne wino, podane przez lokaja.
Odczuwał to zmieszanie i skrępowanie Hans von Essen.
Uśmiechnął się i rzekł:
— Przed dowódcą łodzi N. 30 nie mogą panowie zdobyć się na szczerość?...
O!... — mruknął Leyston, krzywiąc usta.
— Istotnie — zgodził się Roy. — Jest pan autorem najstraszliwszej stronicy z historji ostatniej wojny...
Zapadło milczenie.
— Jednym z autorów, chciałem powiedzieć... — poprawił się Amerykanin.
— Nie mówmy teraz o tem! — przerwała Manon. — Kapitan jest jeszcze zbyt słaby, aby mógł prowadzić długie i poważne rozmowy.
Yes! — zgodził się Joe.
— Naturalnie — podtrzymał go Wilson.