Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przepraszam! — odezwał się Hans. — Nie będę mówił długo, lecz muszę odpowiedzieć... Objaśnię przedtem, o co mi chodzi...
Manon z niepokojem przyglądała się kapitanowi. Hans podniósł do ust szklankę i, zrobiwszy mały łyk, mówił:
— My, którzy, zawdzięczając naszemu wiekowi, będziemy zniewoleni kierować losami naszych narodów, nieodwołalnie musimy się porozumieć, aby pomiędzy nami zapanowała ufność bezgraniczna. Powinniśmy się zrozumieć wzajemnie, tak całkowicie, jak to uczyniła względem mnie panna Manon de Chevalier. Wierzę, że ludzkość stopniowo wejdzie na inne tory życia. Dyplomacja stara, podstępna, imperjalistyczna i egoistyczna umrze niezawodnie i nastąpi okres polityki światowej, opartej na ogólnem, nie sformułowanem jeszcze prawie międzynarodowem...
O!... — podnosząc ramiona, rzucił Joe.
— Tak jest! — energicznie potrząsnął głową Hans. — Nie starajcie się, panowie, przekonywać mnie, że właśnie mój naród pogwałcił prawo! Sam to wiem... bolałem nad tem i, gdy ujrzałem całą klęskę, która za to spadła na nas, chciałem umrzeć...
Mówiącemu oczy ponuro błysnęły na to wspomnienie i twarz zbladła.
Manon natychmiast podniosła się i podała mu lekarstwo.
Hans uśmiechnął się i rzekł:
— Niech się pani nie boi! Jestem zupełnie spokojny. Pragnąłbym tylko, żeby nasi dawni towarzysze zrozumieli mnie!
Spojrzał na siedzących i ciągnął dalej:
— Przyznaję, że Niemcy są winni, gdyż wprowadzili do wojny bezwzględność i okrucieństwo. Winni są dlatego, że byli pierwszymi, którzy na szeroką skalę zastosowali podobne metody walki...
Zamyślił się i umilkł na długą chwilę. Gdy podniósł oczy, spostrzegł, że goście z zaciekawieniem oczekiwali dalszych jego słów.