Strona:F. Antoni Ossendowski - Pięć minut do północy.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bez niego lepiej nam będzie — zauważyła spokojnie.
Hans wpadł w wyborny humor i gdy na jego prośbę Manon przywołała z restauracji maitre d’hôtel, zajął się przeglądaniem karty win, wybierając jakieś stare marki, któremi chciał uraczyć przyjaciół.
— Urządza pan orgję! — zaśmiała się lekarka. — A tymczasem dostanie pan tylko szklankę śmietanki z arakiem i żółtkiem.
— Niech pani na dziś zmieni receptę i zapisze mi szklankę araku z odrobiną śmietanki i żółtka! Nie wolno? Ha! Trudno, skoro pani jest tak nielitościwa dla swego pacjenta! — żartował Hans, wodząc za nią szczęśliwemi oczami.
Nareszcie usiadła naprzeciw niego i zaczęła rozmowę.
Była ona dziwna dla ludzi naszej doby. Manon i Hans mieli tak spokojne, szczere głosy, że nic nie mogło wzbudzić podejrzenia o niewypowiedzianej, zatajonej myśli.
W ciągu tego miesiąca odkryli przed sobą swoje dusze.
Zrozumieli wszystko, wszystko objaśnili i przebaczyli. Wiedzieli o sobie najdrobniejsze szczegóły, rozumieli się do najnieuchwytniejszych odruchów myśli i uczuć. Było im dobrze z sobą. W obecności Hansa Manon czuła się swobodną i radosną, a on wiedział o tem i szczęściem napełniało go to głębokie uczucie przyjaźni.
Kochał Manon, lecz rozumiał, że miłość jego, zrodzona w dzieciństwie, powinna pozostać nietkniętą i niezmienną, jak wieczna wiosna, że powinien cieszyć się nie tyle swojem szczęściem, ile każdą radością, każdą chwilą dobrego nastroju przyjaciółki.
— Przez całe życie zostanę wujaszkiem pani! — mówił nieraz z pogodnym uśmiechem.
— Uważani pana za brata, z którym bardziej szczerą jestem niż z matką — odpowiadała. — Dobrze nam z tem!
— Dobrze! — wtórował jej Hans. — Chciałbym, żeby tak przeszło całe moje życie.