Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skaczącego przez stół kozaka z nożem w ręku... Zgaszono światło na sali. Bójka ustała.
— Proszę wychodzić! — rozległ się spokojny głos. — Nie kupą, tylko... jeden za drugim... Ojcze Grzegorzu, proszę... proszę... To ja policmajster... święty ojcze... błogosławcie!...
Wyszedłszy na ulicę, Nesser długo o nic nie pytał hrabiego Palena. Czuł, że oficer pierwszy powinien rozpocząć rozmowę, i czekał.
— Widział pan Rasputina i to, do czego on doprowadził najlepszych synów tego kraju...
Reporter milczał.
— Hańbę rzucił na dwór, na arystokrację, na armję, na cały naród!... — wybuchnął Palen.
— Mój panie! — z gniewem i szyderstwem zawołał Nesser. — Mój panie, niech pan nie hańbi armji i narodu! Jest to oszczerstwo! Niech pan mówi wyłącznie o oficerach gwardji, znoszących tego brutala w swojem towarzystwie, a nie o całej armji, która, spewnością, inaczejby z nim postąpiła! A naród? My we Francji znamy przygody tego czarownika. Dla narodu jest on pośmiewiskiem, a dla arystokracji — „duchowym ojcem“, świętokradczo błogosławiącym was w szynku i tąż samą dłonią lubieżnie pieszczącym cygankę... Mój panie, zadziwił mnie pan swem powiedzeniem!
Zaśmiał się złośliwie, prawie wyzywająco. Z zimnym ukłonem rozstali się na pierwszym postoju dorożek. Nesser powrócił do domu i, nie zrzucając fraka, usiadł do pisania feljetonu i dwóch listów. Jeden zaadresował do panny Iwony Briard, drugi — do Fougères’a. Gdy wstał od biurka, na wschodzie sączyły się już poprzez mroźną mgłę mętne, leniwe