Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W chwilach takich widział wyraźnie po przez wał okopowy piechurów niemieckich, pochylonych nad kolbami i mrużących oczy przy strzale, wbijał się wzrokiem w źrenice kanonierów, utkwione w szkła celowników, dotykał ich rąk, gotowych szarpnąć zamek działa i... Nesser nie mógłby objaśnić i wyrazić słowami, co zachodziło potem w nieznanym świecie zmysłów jego, w naprężonej, jak spirala stalowa, atmosferze woli. Wiedział tylko, że tam, gdzie stał, działy się rzeczy cudowne, magiczne, że kule musiały wrażać się w podstawę wału, granaty wybuchać w locie, pociski nie dosięgać skarpy reduty.
Przeżuci przez potworne szczęki wojny, które wyssały z nich wszystko, co było nierozerwalne z istotą myślącą, a więc — uczucie strachu i obawy o życie, wyżarły z nich wolę do samoobrony, — żołnierze wmig odczuli niepojętą moc Nessera i uwierzyli, że śmierć odbiega od niego i omija miejsce, gdzie stoi „pan z piórem“, tajemniczo uśmiechnięty, zamyślony, zaciskający w zębach małą, czarną fajeczkę — „święty warjat“.
To też, gdy nieprzyjaciel, wściekły na opór reduty, postanowił zdruzgotać ją do szczętu, zmieść z powierzchni ziemi lawiną stali i ognia, gdy nawet w zobojętniałych, wyjałowionych do reszty duszach obrońców świtać zaczynało przerażenie, oczy ich znękane mimowoli szukały wysokiej, barczystej postaci Nessera. Wiedziony niewytłumaczonym instynktem, jakąś władną intuicją, ochotnik wyczuwał nieomylnie, gdzie musiał się zjawić, przystanąć, spojrzeć spokojnie, wypalić fajeczkę i rzucić słowo, napozór nic nie znaczące, a przynoszące otuchę.