Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i ścięty kulą rond hełmu. Od tego czasu kompanja z szacunkiem patrzyła na „świętego warjata“. Na sam jego widok rozjaśniały się zobojętniałe, blade twarze; na dźwięk jego głosu — uśmiech rozchylał zaciśnięte wargi.
Nesser był wszędzie, jakgdyby posiadał czarodziejską moc rozdwajania się, potrajania. W tej samej prawie chwili zjawiał się w kilku miejscach naraz. Podczas rozszalałego ognia huraganowego wyrastał nagle przed dowódcą fortu z raportem dziennym Delverta i, schowawszy za mankiet kurty rozkaz pułkownika, znikał, jak cień, głuchy na upomnienia, aby doczekał się nocy. W reducie widziano go dźwigającego skrzynie i worki z nabojami i wstęgami kulomiotowemi, na czołówce — pomagającego padającym ze znużenia sanitarjuszom, lub wlokącego na sobie rannych strzelców; w rowach, podczas najzaciętszych walk, gdy wokół szalało piekło, pękały pociski, sypała się ziemia i kamienie, gwizdały roje kul lub syczały w powietrzu rzucane granaty ręczne, — zjawiał się zawsze w najniebezpieczniejszych miejscach. Stawał, oparty o zbocze transzy, niczem nie osłonięty, zsuwał hełm w tył coraz bardziej siwiejącej głowy i ruchem powolnym zapalał fajeczkę lub kreślił coś piórem w notatniku. Na twarzy jego błąkał się uśmiech łagodny i zagadkowy zarazem. Była to maska nieprzenikniona. Po za nią kryło się prawdziwe oblicze Nessera. Czuł straszliwy, bolesny skurcz wszystkich mięśni, zgrzytały mu zaciśnięte zęby, w oczach szerzył się żar, sączył się coraz dalej i ogarniał cały mózg. Wtedy serce bić przestawało w piersi ochotnika, ręce lodowaciały, a dreszcz zimną strugą przelewał się po grzbiecie.