Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niemcy w dalszym ciągu nie ustawali w burzeniu reduty N 1. Okopy znikały w kurzawie, w słupach miotających się, w co chwila rozdzieranych płomieniami płachtach dymu, w gradzie odłamków żelaza, cementu i kamieni. Któżby mógł wytrzymać w tej nawałnicy śmierci i zniszczenia, któżby nie drgnął i nie cofnął się przed rozszalałą furją pękających potworów? Tymczasem, gdy wypadała chwila ciszy, z okopów reduty dobiegał zdyszany szczęk kulomiotów i regularne, podobne do zgrzytów ciskanych blatów żelaznych salwy karabinów. Reduta wciąż się broniła.
Nesser, przechodząc ze skrzynią naboi, spostrzegł kilku młodych żołnierzy, — dzieci prawie. Stłoczyli się razem, jak stadko wylękłych owiec, przywarli do okopów i nieprzytomnym wzrokiem, w którym miotała się rozpacz, oglądali się na wszystkie strony. Zrozumieli nagle, że nie było tu miejsca dla ukrycia się, ani drogi do ucieczki. Jakiś kapral uspakajał ich. Basowym głosem mówił, gryząc sumiasty wąs:
— No, cóż takiego? Wszystko w porządku, chłopaki! Widzicie! Ja tu jestem z wami i kapitan też... No, no, chłopaki, wygarnijcie salwę do „boszów“!
Żołnierzyki nie ruszali się z miejsca, jeszcze bliżej przyciskając się do siebie. Nesser zajrzał im w oczy wylękłe, obłędne, dzikie, jak u zwierząt zagnanych. Oparł się o wał, wystawiając hełm ponad parapetem. Aż kapral się uląkł i mruknął coś do ochotnika, lecz ten spojrzał na niego obojętnie i zapalił fajkę. Wyjął ją z ust i podał najbliższemu z chłopców.
— Pociągnij! — rzekł spokojnie. — Pociągnij i daj następnemu. Dobra tabaka... amerykańska, z miodem...