Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zato, że interesuje pana i że jest w panu zakochana!
— Być może... — odparł dziennikarz. — My tu wszyscy przepadamy za nią. Ale dlaczegóż nie podoba się to pani?
Spojrzała na niego dziwnym wzrokiem i odpowiedziała po chwili namysłu:
— Fantazja, czy kaprys... Może chcę być dobrą chrześcijanką i odpłacić panu dobrem za złe.
— A cóż ja pani złego uczyniłem?
— Odjechał pan bez pożegnania. Była to obelga dla mnie! — syknęła, tupiąc nogą.
Milczał i patrzył na nią surowym wzrokiem, chociaż bez gniewu i szyderstwa.
— Odjechałem — istotnie bez pożegnania... Uczyniłem to dlatego, żeby nie wikłać naszych stosunków. Matka pani powiedziała mi, że nie jestem pani obojętny. Tymczasem, ja, pomimo dużego zainteresowania się panią, — jej urodą i walorami towarzyskiemi, nie miałem żadnych poważnych zamiarów względem pani. Nie wierzę burżuazyjnym kobietom; zbyt dobrze i szczegółowo wystudjowałem ich życie. Jeszcze przed rokiem, być może, mógłbym zmienić swój pogląd. Teraz — nigdy i za nic! To, co zamierzam zrobić, pójdzie po linji przeciwnej i wrogiej dla ideologji pani. Zresztą na tej drodze żona byłaby mi zawadą, hamulcem, tymczasem ja chcę pędzić na złamanie karku!...
— O czcm pan mówi? — spytała.
— Dowie się pani o tem po wojnie, — teraz nie czas na to. Wielka czara obłędu nie napełniła się jeszcze krwią po brzegi... Mrowisko uśpione nie zdradza ruchu... — odparł natchnionym głosem.