Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

za sobą coraz to nowe szeregi — bezładne, ogarnięte paniką. Jeźdźcy gonili, rąbali, przebijali ostrzami lanc, tratowali i zasypywali kulami z rewolwerów i karabinów, stając w strzemionach i wyjąc ponuro. Pozycje zostały zdobyte przez jazdę i do okopów śpieszyły już biegiem kompanje piechoty.
— No, cóż pan powie na to? — spytał kapitan, triumfująco patrząc na reportera.
Nesser uśmiechnął się i odparł:
— Widzieliśmy przed chwilą robotę fachowców wojny, to jest tych wspaniałych jeźdźców z Azji...
W sztabie zapewniono misję, że armja po tej bitwie zatrzyma się i rozpocznie kontrofenzywę. Pociąg francuski posunięto o kilka stacyj bliżej do frontu. Nesser pojechał samochodem na jego spotkanie. Zaczęto wyładowywać pudła i worki z upominkami dla żołnierzy i przenosić je na ciężarowe samochody.
— Pojadę z panią, jeżeli pani pozwoli! — zaproponował Nesser, gdy Iwona Briard skończyła swoje czynności. Skinęła głową na znak zgody. Na pozycjach, korzystając z chwilowego zacisza, zaczęto rozdawać ciepłą bieliznę, paczki tytoniu i cukru.
Reporter uważnie przyglądał się obojętnym, surowym lub podejrzliwym twarzom obdarowanych żołnierzy. Mruczeli słowa podzięki, rzucając na siebie szydercze i porozumiewawcze spojrzenia. Tu i ówdzie ludzie zamieniali się krótkiemi zdaniami, a wtedy rozlegał się niewesoły, pełen goryczy śmiech.
— Co oni mówią? — spytał reporter tłumacza.
— Powiadają, że przed śmiercią podarunki są zbyteczne! — objaśnił i, wzruszając ramionami, dodał: — Dzicz — to, nieokrzesany lud!