Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

leszukowi, który stał przed nią, gniotąc czapkę w rękach i przyglądając się jej jedynem okiem, bo drugie, ukryte pod siwą, krzaczastą brwią, ginęło w sino-czerwonej bliźnie, opuchniętej i zaognionej.
— Jak się nazywacie, gospodarzu? — spytała panienka, wyciągając do niego dłoń.
Stary ucałował podaną mu rękę i, łypiąc ku nauczycielce zdrowem okiem, wyrzucił jakimś niezwykle niskim głosem, bulgocącym niby bąble, pękające na bagnach:
— Ostapem mnie ochrzczono w ruskiej cerkwi, a nazwisko noszę stare, oho — bardzo stare, nie tutejsze... Baldwin Ramult! Ze szlachty wywodzimy się rodowej, a i pergaminy przechowali w skrzyniach dziady i ojcowie... Coś tam z tego, może, i przepadło, ale najważniejsze uchroniliśmy od wody, myszy, ognia i Moskala! Pokażę panience — na czerwonem polu pięć róż białych, korona u szczytu, a z niej pęk piór pawich wyrasta... Na każdym pergaminie pieczęć królewska wisi. Chodzi wśród Ramultów poleskich gadka, że pochodzimy od brata biskupa kruszwickiego Baldwina, tylko, że nie wczoraj to było — coś bez mała... dziewięćset lat upłynęło!...
Przestał bulgotać i, cicho się śmiejąc, patrzał na nauczycielkę bystrem okiem.
— Mój Boże! — zawołała wzruszona Halina. — Jakież szczęście, że w tym niespokojnym jeszcze kraju żyją tak stare rody polskie! Nikt na świecie