Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziwy! Los zarzucił nas z panią do dżungli, wybujałej na dnie dawnego morza, gdzie od czasu do czasu Poleszucy wyławiają po bagnach zardzewiałe kotwice nieznanych żeglarzy... Może to bujda, jakaś oczywista pomyłka, lecz wszystko to — takie romantyczne, że wolę temu wierzyć bez zastrzeżeń i krytyki!
— Zapewne! — przytaknęła Halina, z sympatją i zaciekawieniem słuchając rozgadanego doktora Wichra.
Spostrzegł to natychmiast i z jeszcze większym ogniem zakrzyknął:
— Przyszła mi wspaniała myśl! Żeby nie wlec się tu do pani, przez kilka godzin żeglując w „czubarce“, popędzanej na modłę wenecką długiem wiosłem lub poprostu bosakiem, zaopatrzę się w podwodną łódź!
— Z tem to doktorowi trudniej pójdzie! — zaśmiała się Halina.
— Dlaczego? — energicznie potrząsnął zupełnie już potarganą czupryną. — Ucieknę się do opatentowanego niegdyś przez Jonasza sposobu. On pływał sobie w żołądku wieloryba, a ja przysposobię dla siebie jakiegoś olbrzyma — suma. Przełknie mnie, jak pigułkę, a ja mu krzyknę, niby szoferowi: „Przez Śmierć, Prypeć, Łań do Harasymowicz! Jazda!“ Widzi pani, jak to wszystko sobie dobrze obmyśliłem?!
— Wspaniale i niezwykle praktycznie! — pochwaliła Halina. — A jakże będzie z koszykiem