Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Panienka dobrze tobie przygadała, Szymonie!
Zaczęli rozmawiać, nie zwracając już uwagi na Halinę. Mówili po swojemu, lecz panienka zrozumiała, że woźnica wspominał o spotkanym w drodze patrolu, a potem dokładnie objaśniał, gdzie padł zabity łoś.
Halina przyglądała się nieznajomemu z coraz większą ciekawością i zadawała sobie pytanie, jak mógł on, nie mając strzelby, zabić takie duże zwierzę?
Nie wytrzymała wreszcie i spytała go niby poważnie:
— To widzę, że umiecie z kija strzelać? Nie wiedziałam, że są tacy myśliwi na Polesiu!
Spojrzał na nią przenikliwie i nieufnie, lecz po chwili twarz mu się rozpromieniła i tonem przypowieści odparł, błyskając zębami:
— Na szlaku — kij, w puszczy — karabin, panienko! W lesie z kijem — źle, — na drogach — z karabinem niedobrze... Kij garnie się do dłoni, strzelba do dziupli... Tak to w naszych stronach uważamy... Niech jednak panienka o tym „sochatym“[1] lepiej nikomu nie wspomina, bo po prawdzie, to i niewiadomo, kto go właściwie ubił...
W głosie jego wyczuły się nuty szyderstwa, obawy i ukrytej prośby.

— Jest takie przysłowie, że o nieboszczyku mówi się tylko dobrze, albo się wcale nie mó-

  1. Łoś.