Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Otóż tacy oni już są — ciemny to lud; nie rozumieją „czubaryki“, że lepiej im z Polską trzymać niż z bolszewikami, którzy sami z głodu puchną! W Harasymowiczach — znacznie spokojniej. Znajdzie się i tam wprawdzie kilku buntowników i bandytów, ale reszta — to lud spokojny, bo to, proszę pani, — przeważnie dawna szlachta polska!
— Szlachta polska? — zainteresowała się żywo Halina.
— Szlachta, a jakże, najprawdziwsza, herbowa! — ciągnął zawiadowca, skręcając papierosa, lecz siostra przerwała mu, śmiejąc się szyderczo:
— Herbowa, ale, niech pani uważa, — bosa, łapciowa, siermiężna! Cha-cha-cha!
Halina słuchała ze zdumieniem i zaciekawieniem.
— No, tak — bosa i siermiężna — zgodził się brat, patrząc na starą pannę z wyrzutem, — i cóż z tego, że są biedacy?! Oddawna przed wiekami tu osiedli, dobrze im się powodziło, a potem zubożeli i „w chłopy“ poszli... ale, jakby tam nie było, — szlachta, panie dobrodzieju, i o tem każdy z nich pamięta, a dlatego na obrazę i krzywdę tacy są wrażliwi, tacy...
— ...że w dziurawych portkach łażą po bagnach i jeden drugiemu bydło i konie kaleczy przez zemstę! — wtrąciła zjadliwie stara panna.
Halina, widząc, iż zawiadowca zamierza wykłócić się z nieznośną siostrzyczką, wmieszała się do rozmowy: