Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podczas kolacji, gdy toczyła się nudna rozmowa, pełna utyskiwań na podłe warunki służby i bytu, stara panna, zacinając usta, syknęła:
— Będzie się pani miała spyszna w Harasymowiczach, niema co! Posłać taką miejską i przystojną nauczycielkę do podobnej „hłuszy“ — to pomysł wprost djabelski!
— E-e, — przesadzasz! — zaprzeczył brat. — Uważam, że właśnie tam panna Olmieńska lepiej będzie się czuła, niż gdzieindziej na tutejszej wsi.
Siostra nic nie odpowiedziała i nieprzychylnie zerknęła w stronę Haliny.
— At — gadasz byle gadać!... — przeciągnęła po kresowemu i zaczęła ćmić papierosa.
Zawiadowca stacji nie dał jednak za wygraną i, trzęsąc rozwichrzoną czupryną, mówił:
— Mam słuszność i pani wnet się o tem przekona! Poleszucy — to ciemny i bardzo biedny lud. Jakiś pan z Warszawy, co tu w zeszłym roku miał odczyt w Pińsku, opowiadał, że za królewskich czasów Polacy, kiedy to w tych stronach mieli swoje zamczyska i pałace Dolscy, Sapiehowie, Wiśniowieccy, zaczęli oświecać tych „biesów“ błotnych, ale po upadku Polski, Moskale popchnęli Poleszuków do dawnej dziczy. Ciemny to jeszcze, pogański bodaj naród, no, i był czas, że pokazywał, co umie. Chłopi ulegają podszeptom, pochodzącym z Mińska, Kijowa i Moskwy: zdarza się nawet, że z karabinem lub siekierą czatują przy szlakach i napadają na pocztę, podróżnych i patrole. Słyszała pani zapewne o dywersantach?