Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bezpieczeństwo, — groźba rozbudzenia nanowo wszystkiego, co z takim uporem i męką zwalczała w sobie i wtłaczała na dno duszy, grzebiąc, zdawało się, na zawsze i bezpowrotnie.
Nie mogła jednak oderwać wzroku od szlachetnej, wyniosłej, przedziwnie męskiej postaci młodego Ostroga. Czarny żakiet oblegał jego muskularną, wysportowaną figurę, zlekka wijące się płowe włosy, odsłaniały wysokie, pogodne czoło.
— Przepraszam, — szepnęła Halina do koleżanek, — za chwilkę powrócę...
Wślizgnęła się w tłum i usiłowała przedostać się ku wyjściu. Dotarła wreszcie do schodów i, nie oglądając się, zbiegła na niższe piętro. Tu zatrzymała się, wyczerpana i zdyszana, przyciskając jedną rękę do piersi, którą szarpał ostry ból i zamęt, drugą wsparła się o poręcz. Musiała odpocząć, bo brakowało jej tchu i czuła straszną słabość w nogach.
Na schodach nie było nikogo.
Halina przymknęła oczy i stała, ciężko oddychając. Dochodził tu ją gwar publiczności i dzwonki, obwieszczające początek drugiej części koncertu.
Halina nie słyszała kroków, rozlegających się ztyłu i dopiero, gdy zabrzmiał nieustępliwie odzywający się w jej duszy, głos znajomy, rzewny i bezwiednie rozkazujący, gwałtownym ruchem opuściła głowę i skuliła się bezsilnie, oczekując ciosu.
— Halu! Halu! — przemówił Zdzisław, stając przed nią o dwa stopnie niżej i wyciągając ku niej obie ręce. — Nie było ani chwili w mem życiu