Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jakgdyby poczuwszy czyjeś dotknięcie, Halina szybko podniosła głowę i zaczęła szukać kogoś w zwartej ciżbie ludzi.
Serce jej bić przestało, krew pulsowała w skroniach, a straszliwa, z lękiem odczuwana pustka w piersi wypełniła się raptem płomieniami i ogłuszającym zgiełkiem, ponad którym wybijał się namiętny, rozpaczliwy krzyk.
— On! On!
Halina z przerażeniem w oczach a jednocześnie — z jakąś gorącą nadzieją, przymknęła oczy i znów je rozwarła szeroko, aby się przekonać, czy to nie złudzenie, czy widzi naprawdę przed sobą żywego Zdzisława, a nie widmo, tak często i realnie wstające przed nią, dręczące jej duszę i młode, żądne ciało.
Jednak nie była to pomyłka zmysłów, ani zjawa.
Oparty, jak wtedy w N., o framugę drzwi stał Zdzisław Ostróg.
Mała, kształtna głowa, wsparta na mocnej, dumnej szyi, z królewską godnością panowała nad szerokiemi ramionami. Śniada, ściągła twarz, rozmarzone, piwne oczy, zmysłowe, niezwykle czerwone wargi i cienki nos z drgającemi nozdrzami, tak — to był on!
Halina nie miała już najmniejszej wątpliwości, że widzi przed sobą Zdzisława. Postąpiła krok naprzód, pchnięta ku niemu nieznaną a władną siłą, lecz resztkami świadomości uprzytomniła sobie, że musi zniknąć w tłumie i uciec z tego gmachu.
Czuła, że stanęło przed nią nagle największe nie-