Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mam swoje o tem zdanie, lecz, gdybym je panom wyłożył, zakrawałoby to na radę. Ja zaś nie mam zamiaru radzić. Macie od tego rodziców. Niech oni radzą!
Zapanowało kłopotliwe milczenie. Nagle Marcinkowski błysnął oczyma i rzekł:
— Słyszeliśmy, że pan profesor wstąpił już do wojska?
— Tak jest!
— Pan profesor jest taki zdolny i mógłby być potrzebny dla odbudowy kraju po wojnie — ciągnął Marcinkowski.
Rumieniec wystąpił na twarz profesora, oczy mu błysnęły gorącym, namiętnym ogniem.
— W życiu ludzkiem rzadko zdarzają się chwile, gdy człowiek może być bezpośrednio potrzebny dla wielkiej sprawy. Uważam, że taką chwilę przeżywamy obecnie. Dla mnie nieodwołalnym, mającym siłę potężnego rozkazu obowiązkiem jest obecnie zbrojna walka za ojczyznę. To jest wszystko i nic poza tem dla mnie nie istnieje!
Podniósł w uniesieniu głowę. Cały płonął.
Spostrzegłszy wlepione w siebie zachwycone, jarzące się oczy chłopców, zmieszał się trochę i rzekł:
— Mówiłem to tylko o sobie, panowie...