z boku na bok, aby ogrzać zziębniętą część ciała lub dorzucić kilka kawałków drzewa do przygasającego ogniska.
Cisza całym swoim ciężarem padła na ziemię. Żaden dźwięk nie mącił jej niemego spokoju, gdy nagle przeraźliwy, pełen rozpaczy krzyk rozdarł ciszę.
Małcużyński zerwał się na równe nogi i, drżąc na całym ciele, pytał:
— Co to? co to?
Bielecki leżał skulony i tylko ręce mu drgały kurczowemi ruchami, ciężko oddychał i rzęził. Nagle wyprostował się, krzyknął żałośnie, łkając i jęcząc:
— Coście z nią zrobili? Jak mogliście puścić ją samą? Szukajcie, bo oszaleję... Marychno! Marychno!...
— Śni mu się coś niedobrego — pomyślał robotnik i trącił śpiącego nogą. Ten poruszył się i zaczął oddychać spokojniej.
Szli tak kilka dni, lecz coraz wolniej. Wspinali się wyżej i wyżej, gubiąc stale kierunek i zapadając w głęboki śnieg. Mróz ścinał krew w żyłach i zmu-