Strona:F. Antoni Ossendowski - Karpaty i Podkarpacie.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nowił najważniejsze źródło dochodu, to też znaczny odsetek ludności wiejskiej oddaje się niemal całkowicie pasterstwu. Wiosnę, całe lato i dwa miesiące jesienne spędzają tu ludzie miejscowi na nielicznych już połoninach, ochraniając żywy dobytek przed złym człowiekiem i zwierzem drapieżnym. W domu powstają tylko krowy dojne, wszystko inne — jak konie, jałówki, woły, cielęta, owce i kozy — do późnej jesieni powstaje na górskich pastwiskach. Nie masz już jednak na połoninach tradycyjnego bytu pasterskiego, jakie pociąga ku sobie starymi rycerskimi nieraz obyczajami — bujną barwnością i pierwotną prostotą życie na tatrzańskich halach, jak i na połoninach Czarnohory. Nie znajdziemy tu nigdzie kolib, szałasów pasterskich, ni koszar i „strunek“ dla owiec. Nie przemówią do nas echem pradawnego życia pasterskiego z jego panteistycznym mistycyzmem i zabobonem poważni bacowie, watahowie i zuchwała, jurna banda juhasów. Nie rozedrga się tam drewniana trembita, nie rozlegnie się śpiew zbójnicki ani tupot nóg tańczących łeginiów. Nawet psy pasterskie — czujne, złe i ponure innymi szczekają tu głosy, w których nie ma ani poczucia wolności ani namiętnego pragnienia walki.
Samopas, bez planu i kierownictwa błąkają się krowy po połoninach, pasą się konie, odpędzając komary i bąki, „rumygają“ leniwe woły z pręgami jarzm na karkach i przebiegają z miejsca na miejsce ruchliwe czeredy zawsze głodnych owiec. Nikt tu nie