Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kim, pełnym utajonej grozy „teatrom kamiennym“, prostopadłym urwiskom Dancysza z odcinającymi się na jej tle Wielkiemi Kozłami i z wznoszącą się wyżej Howerlą z jej kopcem na wierchu; gdy zaś juhasi lub gazdowie z Kosmacza, Krzyworówni i Bystrzca, wędrujący po górach, aby odwiedzić pasącą się na połoninach „marżynę“, dotrą tu, — wtedy staną w zachwycie, bo oto widzą wężowy grzbiet Czarnohory, a, jeżeli wejdą na Brebenieskul, ostry wzrok ich dosięgnie przezroczystych, błękitnych i różowych łańcuchów Alp Marmaroskich i Rodniańskich; wreszcie spod znaku triangulacyjnego, co wyrósł na wierchu Popa Iwana, oczy górali ogarniają pasmo od Stogu do Czywczyna, i południowy, w słonecznej mgle tonący cypel Polski, gdzie znaczą się zielenią połoniny Hnitesa i Romanowa — a na wschodzie rozparły się nad czarnemi borami inne — wesołe, rozległe połoniny Hryniawskie... Stoją juhasi i wędrowni Huculi w zachwycie i milczeniu. Zapominają o troskach, nienawiści i miłości. Widzą rodzimą wierchowinę, wykochaną od kołyski, całą wzdłuż i wszerz, w nieukrytym niczem przepychu barw i blasków.



Przy drodze