Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
184
GASNĄCE OGNIE

Żydzi i wystrojone żydowskie panie, mknące w samochodach, miały na twarzach wyraz zwycięskiej pewności siebie.
Ci zaś, do których od wieków należała ta ziemia, i ci, którzy mieli uszczęśliwić mieszkańców jej, nie mogli ukryć nienawiści, troski i niepokoju w swoich oczach — to ponurych, to badawczych, o przykrem, ostrem wejrzeniu.
Fjoletowe, mamiące mgiełki sączyły się z głębokich, skalistych wąwozów.
Coś szeptały wysmukłe, słabiutkie cyprysy „lasku Balfoura.“
Jękliwie wzdychał na pastwisku samotny wielbłąd.
Zapadał zmrok...