Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gimi frędzlami rzęs, patrzyły śmiało i łagodnie, a w ich jasnym spojrzeniu wyraźnie odbijały się dobroć, rozum i silna wola. Piękna, doskonała linia czoła, nosa i ust pociągała ku sobie a zarazem onieśmielała uduchowieniem, promieniejącą czystością i słodyczą.
Spojrzenia ich spotkały się i zatopiły w sobie na jedno mgnienie oka, lecz i tego krótkiego, błyskawicznie przemijającego momentu starczyło dla wybuchowego Lejtana.
Poczuł w sobie niepohamowaną potrzebę szczerego wypowiedzenia tej czarującej dziewczynie wszystkiego, co uważał za najlepsze i najdroższe. Nie zwracając już żadnej uwagi na starą księżniczkę, która nałożywszy drugą parę okularów porównywała robotę kopii Włodzimierskiej Bogarodzicy z miniaturą Lejtana, przedstawiającą jakąś nader rzadką sekciarską ikonę, szepnął:
— To dziwne, to — bardzo dziwne, panno Brissac! Niech pani posłucha! Byłem jeszcze wtedy bardzo mały, chodziłem do trzeciej klasy... Ojciec mój, który jest duchownym, lubuje się w malarstwie kościelnym i posiada zbiory dobrych kopii i reprodukcji obrazów o treści religijnej... Tam, w jego gabinecie zrodził się we mnie pęd do sztuki i ukształtowały się moje upodobania artystyczne. Mój ojciec, dobry i zacny, podtrzymywał mnie w tych zamiarach...
Przypominając sobie przeszłość, student nie spostrzegł, że księżniczka Ludmiła podniosła głowę i zaczęła mu się uważnie przysłuchiwać. Widział przed sobą tylko mądre, szafirowe oczy panienki, jej czyste, pogodne czoło i łagodne, dziewicze usta.