Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mózgu, że Ernest Lejtan oczy musiał zmrużyć i czuł, że żar bije od płótna, jak gdyby jakaś czarodziejska ręka rozwarła przed nim okno na skwarny równik, gdzie wszystko pławiło się w kaskadzie słonecznych promieni. Natychmiast zapomniał jednak o tym wrażeniu fizjologicznym, gdyż zawładnęły nim inne myśli i nieznane przedtem emocje. Nie z mroku już, lecz z bezdni świetlanej otchłani, budzącej trwogę panującym w niej rozdygotanym ruchem, wyłaniały się nowe zjawy, przejrzyste, utkane z pokrzyżowanych promieni, załamujących się, rozszczepionych na spektralną gamę, zmieszaną tam i sam w chaos barw jaskrawych i zuchwałych. Jakieś pół-rośliny niesamowite, jakieś ni to węże upiorne, ni to w gorączce widziane ptaki zębate i bestie o rozwartych, drapieżnych paszczach, ociekające mieniącą się pianą, o grzywach rozwianych i splotach zawiłych zygzaków ognistych.
Jakaś zła groźba, jakieś zbrodnie obłędne i śmierć sama wichrzyły się i mknęły w natłoku przejrzystych, promieniujących cielsk świetlnych potworów.
Wyciągały swe macki, chwytne zwoje, zakrzywione pazury i szpony, wygięte, zadzierżyste kły. Tysiące oczu, utworzonych z drobnych atomów płonących, przenikały promienne ciała nagich kobiet, ożywionych, jak kryształ najczystszy, grą światła, uwięzionego wpośród molekuł skóry, mięśni i kości. Lejtanowi zdawało się, że widzi przed sobą dziwne zjawisko, gdy potworna fala oświetlającego światła kosmicznego porwała w swój wir te ławy z nagimi kobietami, kadzie,