Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odsprzedając mu pierwszy wariant... Miałby ewolucję „Mitu“...
Zmuszony więc był teraz zabrać się na nowo do roboty.
Z dnia na dzień powstawał nowy wariant, aż przybrał ostateczną formę.
To, co ujrzał zaciekawiony Lejtan na obrazie przyjaciela, przeraziło go i zmusiło do przyjrzenia się Sprogisowi z niepokojem i troską.
Malarz miał twarz skupioną i ponurą. Blade oczy świeciły mu się niezdrowym blaskiem. Głębokie, poziome zmarszczki przecinały czoło i zarysowywały się wokoło zaciśniętych warg.
Stał przed płótnem i wpatrywał się w obraz z bolesnym uporem, jak gdyby siła nieznana a nieprzezwyciężona wbrew jego woli zmuszała go do tego.
Lejtan zrozumiał wewnętrzną treść obrazu przyjaciela. Niczym już nie przypominał „Mitu“, którego tworzenie omal nie kosztowało ich życia, lecz zawierał w sobie nowy, tym razem prawdziwie słoneczny mit.
Z ciemnego i groźnego w swej zagadkowości stał się jasnym, promiennym, bo wypełniała go orgia światła. Poprzez rozszalałe tryskające i rozpryskujące się fale jego, zaledwie majaczyły kontury ogromnego pieca, ław i kadzi, czerniały, niby cienie nikłe, chybkie, rozwiewne języki i płachty płomienia, nad którym unosiły się smugi złocistego dymu, różowe, zielone i niebieskie obłoki pary wodnej. Napięcie promieniowania było tak potężne, namacalne, wyczuwane przez skórę, przenikające przez organ wzrokowy do