Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nia obrazu za dwa miesiące... Co mam odpisać swemu panu?
Sprogis wzruszył ramionami.
— Proszę oświadczyć pułkownikowi, że przyjmuję jego warunki — rzekł, a w głosie jego zadrgały nuty złośliwej uciechy.
Powracał pieszo i uśmiechał się do siebie.
— Czekaj no!... — mruczał sobie pod nosem. — Czekaj no... Mam twój list — to dokument! Ja ci pokażę ewolucję „Mitu“!
Przeszedłszy most Mikołajewski, wstąpił do antykwariusza i zawołał z głośnym śmiechem:
— Słuchajcie no, panie Borodin! Mam dla was nabywcę na „Mit“. Sprzedacie obraz za dwa tysiąc rubli, a mnie z tego dacie pięćset. Zgoda?
Antykwariusz niedbale machnął ręką i odpowiedział mrugając do Sprogisa:
— Szanowny pan za późno się z tym wybrał do mnie! Przed tygodniem sprzedałem obraz pułkownikowi... jakżeż się on nazywa? Zaraz... zaraz!... Zajrzę tylko do księgi... Ach, przypomniałem sobie — Pomerancew!
— Pomerancew?... — powtórzył malarz i nic nie powiedziawszy opuścił sklep zdumionego antykwariusza.
Sprogis długo chodził po wybrzeżu — od gmachu Instytutu Górniczego aż do czerwonej bramy uniwersyteckiej. Miał zwieszoną głowę i wpatrywał się uporczywie w granitowe płyty chodnika. Nie czuł porywów zimnego wiatru, przeciągającego nad wartkim prądem Newy.
— Szatan, czy co, z tego Pomerancewa?! — Jak gdyby przeczuł kawał, jaki chciałem zrobić,